Jeśli chodzi o sąsiadów i dzieci, to na ten temat aż nie mam ochoty rozmawiać. Albo właśnie wyrzucę to z siebie. xD Moi sąsiedzi za ścianą (ci od psa są piętro niżej) mają dwójkę przyjemniaczków, pomijam, że sami sąsiedzi też są super. Uwielbiam słuchać ich awantur małżeńskich, darcia ryjów na te bachory (mam trójkę młodszego rodzeństwa i w naszym domu NIGDY nie było takiego hałasu, jak robią te małe gnidy, a nas było dwa razy więcej), darcia się na te bachory, nieustannego ryku i tego wszystkiego. I to tak od 6:30 do 22. Dzień tygodnia nieistotny. A jakie bluzgi czasem lecą, to nawet ja tak nie potrafię! I nie, nic nie pomaga, walenie w ścianę, kartka na drzwiach, nic. A policji nie wezwiesz, bo to już nie jest cisza nocna. Gdyby nie to, że takiego metrażu kawalerki w tej cenie nie znajdziemy, to byśmy stąd uciekli. ._.
Do tego nad nami mieszka taki starszy pan, i on jest spoko, tylko opiekuje się nim pielęgniarka co ma tak donośny głos, że najchętniej wycięłabym jej struny głosowe, bo jej "PANIE MARIANIE" potrafi mnie wybudzić, nawet jak jestem padnięta i śpię twardo.
A najlepsze jest to, że jak się wprowadzaliśmy to najbardziej obawiałam się bliskiego położenia kościoła, że nas będzie budzić dzwonami. Ale nope, dzwonów prawie nie słychać, za to sąsiedzi są super.
I w sumie to jest chyba jedyna rzecz, której mi brakuje po mieszkaniu na wsi. Cisza. Bo jak się 19 lat mieszkało w lesie, to co najwyżej ptaszki budziły ćwierkaniem za oknem.
A to se pomarudziłam. Wohoho, się rozpisałam.
A włączyłam lapka, tylko po to żeby odpisać kumplowi na e-mail. Meh, musi poczekać.